Wolontariuszką
chciałam zostać już w czasie liceum. W mojej okolicy nie było to zbyt popularne
zajęcie, ale w telewizji dużo słyszało się o „pomagaczach”, szczególnie w
okresie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Wtedy to właśnie dzieci i młodzież byli angażowani w zbiórkę pieniędzy,
a potem liczenie przysłowiowych grosików. Gdy chodziłam do podstawówki Jurek
Owsiak zarażał moich rówieśników chęcią pomagania, ale gdy byłam starsza to na
palcach u jednej ręki mogłam policzyć tych, którzy cierpliwie stali z puszką w
dłoni i wręczali czerwone jak ich zmarznięte nosy serduszka.
Potem,
właśnie w latach licealnych, coraz częściej dochodziły mnie słuchy o różnego
rodzaju fundacjach i stowarzyszeniach zrzeszających młodych ludzi skorych do
pomocy. Ale wtedy też znalazły się powody by nie wstąpić w ich kręgi. A no bo
gdzie oni tak właściwie działają? A jak tam często pasowałoby chodzić? A może
nie dam rady być tak często? A tak w ogóle to fajnie byłoby iść z kimś, a nie
tak samemu… A potem to już trzeba było uczyć się do matury i jakoś ten cały wolontariat był nie po drodze.
Jak zaczęły się studia to pochłonęło mnie studenckie życie. I nie to , że
ciągle imprezy i picie na umór, ale zawsze było coś do roboty, a późne powroty
do domu nie zachęcały do odwiedzania fundacji.
I tak
właśnie podczas wakacji, przed ostatnim już rokiem mojej studenckiej kariery
zdecydowałam się, że może teraz jest na to czas i pora by w końcu stać się
wolontariuszem. Właściwie wszystko to wyszło bardzo przypadkowo, dzięki jednej
z niewielu w mojej wsi (nigdy nie wiem, czy nazywać to wsią, czy miasteczkiem)
instytucji. Poszłam tam przygotować relacje ze spotkania grupy wsparcia, która
była wymagana na zaliczenie, a jakieś 2 miesiące później sama już taką grupę
prowadziłam. Właśnie w ramach wolontariatu. Może ktoś powie, że jak to tak
prowadzić i co, za darmo? A no za darmo, za to z sercem. Właściwie to nie wiem,
czy powinnam nazywać to grupą wsparcia… Formalnie jest nią na pewno, a
nieformalnie to daleko jej do tych założeń. Grupę uczestników mam dość
specyficzną. Na tyle, że nie wiem czy dałaby radę wspierać się sama. Myślę, że
brakuje tu trochę motywacji, może trochę brak też wiary, że naprawdę można coś
zmienić. Ale mi to nie przeszkadza, pozmieniałam wszystko tak, żeby było
dobrze. Bo nikt chyba nigdy nie będzie dochodził, czy my spełniamy założenia,
czy robimy to co taka grupa robić powinna, czy nie robimy za wiele i za bardzo
po swojemu. Ważne, że te spotkania pomagają i jak dla mnie tylko takie powinny
mieć zadanie. Na pierwsze moje spotkanie szłam z trzęsącymi się nogami. Bo jak
ja tak stanę przed nimi i co będę mówić? Jak się okazało, czas leciał leciał…i
zleciał za szybko. Można by jeszcze pogadać, pomyśleć co i jak, bo rozmawiamy i
myślimy nad przeróżnymi rzeczami. Ale nie tak, że zasiadamy w kółku i mówimy
sobie kto jaki ma problem. Jaki kto problem ma to wiadomo, bo stąd ta grupa. Na
pierwszym spotkaniu za wskazówką doświadczonych pań spędziliśmy czas na
oglądaniu jednego z wykładów pana Jacka Walczewskiego. A że ja fanką pana Jacka
jestem wielką to mogłabym jego przemówień słuchać bez końca. Entuzjazm jaki
towarzyszył uczestnikom po obejrzeniu materiału dał mi wyraźny znak, tak tego
im właśnie brakuje! I tak od tego czasu rozmawiamy sobie o motywacji, zmianie
myślenia, nawyków, życia. Przyjęły się
prezentacje multimedialne, które stają się pewnym drogowskazem, zbiorem
wskazówek z których każdy może skorzystać. Może, ale nie musi. Ale jak widzę
zadowolenie mijają kolejne slajdy, ale też skupienie przy ich czytaniu po tym
jak o nich trochę opowiem, a już w ogóle jak słyszę ożywioną dyskusję na
poruszony wcześniej temat to wiem, że był to dobry wybór. I tak ze spotkań,
które początkowo trwały 50 minut, z inicjatywy uczestników wydłużyliśmy je o
kolejne 40. Ćwiczenia, które robimy, aby wprowadzić zdobytą wiedzę nigdy nie
pozostają bez odzewu. Dla mnie samej są one bardzo cenne, każde z nich pozwala
mi coś zaobserwować, czegoś się dowiedzieć. Cały czas się uczę, jak prowadzić
te spotkania lepiej, analizuje, wyciągam wnioski.
Dziś gdy
byłam w sklepie podeszła do mnie jedna z uczestniczek i zapytała, czy jutro
jest spotkanie. Zawsze jest. Ale widać, że im zależy. A ja? Ja widzę, że gra
jest warta świeczki.
Warto
jeszcze wspomnieć, że wolontariat to nie tylko pomaganie. Mój daje mi wiele możliwości. Zapewnia
kontakt z ludźmi, uczy umiejętności interpersonalnych, ukazuje w prosty sposób co
się sprawdza, a co nie. Daje wiedzę o ludzkich problemach, o tym że nie warto
pewnych spraw bagatelizować. Daje wiedzę na temat przeżyć. Najczęściej bardzo
przykrych. I ich konsekwencji, często niełatwych do pokonania. Mi samej daje
już jakieś przygotowanie, które chciałabym kiedyś wykorzystać. Bo tak jak już
pisałam trenerstwo i szkolenia to coś co mnie pociąga. Na pytanie czy warto być
wolontariuszem odpowiadam warto, tylko trzeba umieć go docenić. Ja na pewno
weszłabym w to raz jeszcze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz